sobota, 3 listopada 2012

Rozdział IV: Stranger


- Ej, wstawaj! - zaskrzypiał cieńki głos, który już po raz kolejny śmiał irytować arystokratyczne ucho Bellatriks. Machnęła więc ręką, napotykając twardą materię, która zakłóciła wędrówkę jej dłoni. Otworzyła zaspane oczy i ujrzała hebanowe tęczówki, których wielkość wciąż była dla jedenastolatki tajemnicą. Czy to przez strach, a może chęć zobaczenia jak największej powierzchni? Ta myśl nieco ją zirytowała, sama nadając na swoje ciało określenie powierzchnia. Ślepia chłopca zahipnotyzowały ją na dobre kilkanaście sekund i trwali w tej niekomfortowej sytuacji aż do momentu, gdy chłopiec poczuł ból i chwycił się gwałtownie za policzek. Zrobił to z taką łapczywością, że dziewczynka zastanawiała się, czy tym gestem nie wyrwał sobie kawałka mięsa. Teraz dopiero poczuła ulgę, że odległość między nimi się zwiększyła. Byli przecież tak blisko siebie, ich twarze dzieliły centymetry. Ale nie tylko o to chodziło. Poczuła też ulgę, że jest w pociągu, w przedziale, gdzie nikt nie mowi jej co ma robić. Na myśl, że rodzice mogliby zobaczyć tą scenę, purpurowy rumieniec zawitał na jej policzku. Matka uzałaby, że oboje z Rudolfem są nieokrzesani i źle wychowani. No bo jak by to być mogło, by zbliżać się na taką odległość do młodzieńca nie posiadającego żony.
Złośliwy uśmieszek pojawił się na ustach, na samą myśl, że ktoś taki jak Lestrenge miałby mieć ukochaną. To zupełnie pozbawione sensu i zwyczajnie śmieszne.
- Nic ci nie jest? - Z rozmyśleń wyrwał ją cieńki głos, w którym wyraźnie słychać było zatroskanie. Bellatriks przewróciła teatralnie oczami i spojrzała w hebanowe pole, na którym to jeszcze przed chwilą pasła się troska. Teraz została zamieniona na strach, jakby malec spodziewał się kolejnego ciosu. Ironia tej sytuacji była niemal wyczuwalna w powietrzu.
- Mnie? To ty właśnie przed chwilą dostałeś ode mnie w twarz - powiedziała z lekkim rozbawieniem, a gdy chłopiec zmarszczył brwi w geście wspomnienia o tamtym bólu, dodała szybko: - Niespecjalnie oczywiście. To było przypadkiem.
Rudolf wpatrywał się jeszcze przez chwilę z niedowierzaniem, a potem odwrócił i cisnął czarnym materiałem wprost w twarz Bellatriks. Pole widzenia dziewczynki zostało zakłócone, a niecierpliwe ręce z szybkością starały się wyplątać z sieci szaty. Gdy to się wreszcie udało, posłała chłopcu ganiące spojrzenie i podniosła się, trzymając w dwóch palcach materiał.
- Co to miało być?! - zapytała, zdając sobie sprawę z komizmu tej sytuacji. Rudolf wybuchnął śmiechem, a ona po chwili – niepewnie – do niego dołączyła. Chwyciła go za szatę i powaliła na podłogę, po chwili sama się zsuwając. Leżeli i co jakiś czas, gdy śmiechy umilkały, któreś z nich wydawało spazmatyczny odruch radości, co powodowało kolejną falę. Bellatriks czuła się dziwnie. Dziwnie dobrze? Wspaniale? Jeszcze nigdy nie śmiała się z kimś. Ba, ona w ogóle śmiała się rzadko, a jedynym upustem mógł być grzeczny uśmiech, niczym nie wskazujący na głębsze rozbawienie. W przeciwnym razie, rodzice uznaliłyby to za niestosowne. W domu Black'ów mało rzeczy było stosowne. Można było jedynie potakiwać. Nie było w nim miejsca na współczucie, żal, śmiech ani płacz. Nawet płacz nie był dozwolony. Dopiero, gdy po solidnej lekcji posłuszeństwa wewnętrznie umierało się z bólu, można było pozwolić sobie na łzę. Reszta była tłumiona w najdalszych zakamarkach duszy, wyciskając na niej piętno, które już nigdy nie miało być zapomniane.
Bellatriks na dźwięk wspomnień dziecięcych lat przestała się śmiać i poczęła niecierpliwie gnieść w rękach kawałek materiału, ktory Rudolf na nią rzucił. W końcu podniosła całość i przyjrzała się mu z uwagą.
- Co to jest? - spytała ciekawsko, udając, że łza, która spłynęła jej po policzku również była wspomnieniem dawnego życia. Nie mogła dać po sobie poznać żadnego bólu. To mogłoby sprawić, że Rudolf zacząłby jej współczuć. Nienawidziła tego. Po prawdzie współczuła jej tylko siostra, Narcyza i właśnie dlatego nie chciała, by ktokolwiek to robił. Pokazywało to własną ułomność i słabość, nigdy zrozumienie. To na Bellatriks rodzice nakładali największy nacisk, jaką na tą najstarszą, a jednocześnie każdorazowo najgorszą.
- To szata, którą mamy założyć przed dojazdem do Hogwartu. A to już niedługo, więc... - uśmiechnął się, a dziewczynka poczuła gwóźdź, który wbił jej się do umysłu przez własną głupotę. Wyszła na niemądrą, nie wiedząc tak oczywistej rzeczy.
- Ah, no tak – wymamrotała i wstała z posadzki. Teraz wydawała jej się tak przygnębiająco zimna,  że dosłownie czuła lód, przedostający się żyłami do kolejnych organów i powodujący ich całkowite odmrożenie. Strząsnęła z siebie to niewygodne uczucie i podeszła do drzwi przedziału.
- Idę się przebrać – oznajmiła i odsunęła przegrodę, która gładko się przesunęła, pozostawając prawie bezgłośną. Bellatriks uśmiechnęła się pod nosem z własnego udanego zaklęcia i pomaszerowała do łazienki z myślą, że już za niedługo ujrzy wysokie wieże Hogwartu.
***

Zamek był najcudowniejszą budowlą, jaką w życiu Bellatriks widziała. Przy nim, ich ogromny dwór Black'ów wydawał się zaledwie klatką dla ptaków. A Hogwart był słodką wolnością o którą każde stoworzenie tak ciężko zabiega.
      W momencie, gdy Bellatriks zatracała się w pięknie zamku, jak z pod ziemi wyrósł przed nią krępej budowy mężczyzna, który jedno oko miał skierowane w jej stronę, natomiast drugie krążyło gdzieś w przestrzeni wspomnień. Dziewczynka zastanawiała się, jaką przeszłość może mieć ten ów czarodziej, zważywszy na swój – jakby to matka delikatnie określiła – nieatrakcyjny wygląd. Może to z biegiem lat, w trakcie ciężkiej pracy, utracił swoje siły witalne i wygląd, pozostawając jedynie cieniem swojej dawnej postaci.
Pomarszczona twarz, niczym u starej ściany, z której sypie się tynk i tapeta, pozostawiając plisy w różnych miejscach, uśmiechnęła się szyderczo i ukazała niesymetryczne i zepsute zęby. Bellatriks zrobiła na ten widok minę zniesmaczenia, ale zaraz się opanowała, bojąc się wiszącej nad nią kary. Dawne przyzwyczajenia ciężko jest zmienić w ciągu zaledwie paru godzin podróży.
- Pierwszoroczne bachory, za mną! - wykrzyknął głosem, który niczym but miażdżący muchę, zepsuł słuch Bellatriks. Poczuła ukłucie i chwyciła się za ucho, ale wkrótce posłusznie, z resztą innych uczniów, którzy wkrótce mieli zostać jej przyjaciółmi, ustawiła się koło wielkiej łodzi, zrobionej z ciemnego drewna. Woda była przejrzysta i kusząca, odbijając światło księżyca. I wtedy poczuła na sobie czyiś wzrok, nie, nie takie zwykłe patrzenie bez celu – on przepalał jej duszę na wylot i sprawiał, że poczuła się obnażona, a co gorsza – nie czuła się z tym źle. Ostrożnie odwróciła onyksowe oczy w stronę podglądacza i zobaczyła człowieka, który już na zawsze miał odmienić jej życie. Stał w świetle latarni, delikatnie się o nią opierając. Był całkiem sam, jakby inni uczniowie byli niegodni jego spojrzenia. Zalany światłem, które sprawiało, że twarz chłopca wydawała się jeszcze jaśniejsza, jakby opruszona śniegiem, który nigdy miał nie stopnieć. Czarne włosy opatulały męską twarz, połyskując w blasku gwiazd i tworząc niemal widoczną aureolę.
     W momencie, gdy Bellatriks udało się odciągnąć wzrok od chłopca, myślami wciąż krążyła niczym satelita, w kosmosie, jakim były jego oczy. Nie mogła skupić się nawet wtedy, gdy Rudolf opowiadał jej jakąś bardzo śmieszną historię wyższych lotów - a przynajmniej miała takową być. Ona jednak zupełnie nie zwracała uwagi na otaczające ją zjawiska i może dlatego nie spostrzegła kałuży błota, przez które właśnie przechodziła szybkim krokiem. Chwila nieuwagi i już runęła prosto na ziemię, zagrożenie wyczuwając już po fakcie. Ból również doszedł w zwolnionym tempie, jakby ktoś włączył inny tryb reakcji. Gdy zdała sobie sprawę, że leży z twarzą w błocie, a inni zapewne śmieją się z niej aż do granic czerwoności, poczuła wściekłość. Jeszcze nigdy nie czuła się tak zażenowana i upokorzona i to w dodatku przez własną nieuwagę. Kropelki brązowej konzystencji kapały również z dumą, która teraz została mocno okaleczona.
Bellatriks spróbowała się podnieść, ale tym aktem desperacji tylko pogorszyła swoją obecną sytuację, ślizgając się na lodzie niczym pijana tancerka. I w momencie, gdy stwierdziła, że przyjdzie jej tylko czekać, aż krępej budowy mężczyzna, pomoże jej wstać, jeśli będzie można to tak nazwać, ktoś położył zimną dłoń na jej plecach. Spazmatyczne odruchy dreszczy i chłodu przedostały się do każdej komórki ciała i – co dziwniejsze – rozpaliły każdy organ.
- Pomogę ci – powiedział głos dochodzący zza jej barków. W normalnej sytuacji pewnie rozpłynęłaby się nad kuszącym tonem, jednak w owej, niezręcznej, tylko zacisnęła z wściekłości pięść.
- Nie potrzebuję pomocy – wysyczała, starając się włożyć w te słowa jak najwięcej jadu. Włosy opadały jej na oczy i była za to wdzięczna losowi, bo w przeciwnym wypadku, onyks zdradziłby jej nieporadność, ukrytą, jak za mgłą furii.
- Każdy czasem jej potrzebuje – odpowiedział łagodnie i Bellatriks mogła niemal zobaczyć jego uśmiech, malujący się gdzieś na twarzy. Dziewczynka zastanawiała się czy ktoś o tak ujmującym głosie, może być równie piękny. Chęć ujrzenia chłopca stała się tak silna, że wkrótce potem niechętnie odwróciła umorusaną twarz i spojrzała na ,,wybawcę". Serce podskoczyło jej do gardła, sprawiając, że przez chwilę miała ochotę je wypluć i ofiarować na talerzu chłopcu. To był ten sam czarnowłosy, którego jeszcze chwilę temu widziała przy latarni. Teraz jednak całą uwagę skupiła na jego oczach. Były niczym kamienie na dnie rzeki, pięknie połyskujące w jej blasku. I aż się prosiły, aby je wyłowić.
Ku swojemu własnemu zdziwieniu, jak zahipnotyzowana przyjęła pomoc chłopca i ułożyła drżącą, małą dłoń na jego potężnej. Chłód po raz kolejny wywarzył drzwiczki i zajął każdą część jej ciała, ale teraz dziewczynka była skupiona na zupełnie innym uczuciu. Nie zdążyła się jednak w nim zatracić, bo ktoś zaczął krzyczeć, ale ona nie rozumiała słów, to było jak po drugiej stronie lustra. W końcu poczuła, że ów chłopiec ciągnie ją mocno za rękę, a po chwili była już w pozycji stojącej.
- Co się tu dzieje?! No już, przesuńcie się! - głos tego mężczyzny rozpoznałaby wszędzie. Oko umieszczone w zmarszczonej klatce ze skóry wpartywało się z nienawiścią we wszystkich uczniów, a potem spoczęło na Bellatriks.
- Nic się nie stało – powiedziała jakaś dziewczynka, wychodząc z szeregu, metr przed Bellą. Panna Black była jej bardzo wdzięczna za wyręczenie, ponieważ sama nie była w stanie udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Obróciła się w poszukiwaniu swojego wybawcy, ale on zniknął równie szybko, jak się pojawił.
Pomarszczony mężczyzna kiwnął z niedowierzaniem głową, a potem poszedł sobie, krzycząc do dzieci na przodzie, by się ruszały i wsiadały do łodzi.
- Jestem Jane Rowle, a ty? - spytała dziewczynka, odwracając głowę i ukazując oczy w odcieniu sadzy. Uśmiechnęła się sympatycznie, ujawniając rząd białych zębów, jakby dopiero co potraktowała je solidnie szczoteczką i patrzyła wyczekującym wzrokiem na odpowiedź.
- Bellatriks Black. Dziękuję, no wiesz... za tamto. - Jane kiwnęła głową i niespodziewanie chwyciła Bellę pod ramię. Ta prawie uskoczyła, w porę zdając sobie sprawę, że jest to gest przyjaźni. Uśmiechnęła się więc najmilej, jak tylko potrafiła w takiej osobliwej sytuacji i w tym momencie podbiegł Rudolf, pytając, czy wszystko w porządku. Onyksowooka przerwóciła teatralnie oczami, a chwilę potem obie dziewczynki wymieniły znaczące spojrzenia. I wtem Jane nagle wyparowała:
- Na imię ma Tom. Tom Riddle – Czarnowłosa zmarszczyła brwi, udając, że jej myśli nie krążą wokół jej wybawcy, niczym planety wokół Słońca. 
- Co?
Nowa koleżanka wybuchnęła spazmatycznym śmiechem i ułożyła obie dłonie przy ustach. Przysunęła twarz na kilka centymetrów od Bellatriks i wpompowała jej tą informację, niczym powietrze do balonika.
- Ten, który ci pomógł – szepnęła na ucho, a Bella przygryzła język, by nie krzyknąć. Karmazynowa substancja pociekła strużką do gardła, co spowodowało chęć wymiotów. Machnęła jednak tylko ręką w geście obojętności, udając, że ta informacja ją obeszła i ściekła po niej jak deszcz po rynnie. Jednak w wnętrznościach dziewczynki parowało niczym w kotłowni, każdy organ domagał się  kolejnego spotkania, a umysł projektował najznamienitsze sceny z udziałem Riddle'a.
Przed Jane, prawie nieznaną jej osobą, Bellatriks udała, że wcale jej nie obchodzi, jak ma na imię jej wybawca, pomimo, że od tego momentu, Tom stało się jej ulubionym.
***

Wybaczcie, nie było notki przez przeszło 4 miesiące, a ja jeszcze serwuję Wam takie gówno. Bardzo przepraszam, nie wiem co powinnam zrobić lub powiedzieć. Tak mi głupio...  Wasze blogi od tego momentu będę czytać w miarę regularnie, także proszę pozostawiać powiadomenia. A teraz pozostaję mi tylko dać nową notkę do oceny i liczyć, że nie ,,zjedziecie" jej po całości : )
Pozdrawiam,
Sweetness