- Ej,
wstawaj! - zaskrzypiał cieńki głos, który już po raz kolejny śmiał irytować
arystokratyczne ucho Bellatriks. Machnęła więc ręką, napotykając twardą
materię, która zakłóciła wędrówkę jej dłoni. Otworzyła zaspane oczy i ujrzała
hebanowe tęczówki, których wielkość wciąż była dla jedenastolatki tajemnicą. Czy to
przez strach, a może chęć zobaczenia jak największej powierzchni? Ta myśl nieco
ją zirytowała, sama nadając na swoje ciało określenie powierzchnia.
Ślepia chłopca zahipnotyzowały ją na dobre kilkanaście sekund i trwali w tej
niekomfortowej sytuacji aż do momentu, gdy chłopiec poczuł ból i chwycił się
gwałtownie za policzek. Zrobił to z taką łapczywością, że dziewczynka
zastanawiała się, czy tym gestem nie wyrwał sobie kawałka mięsa. Teraz dopiero
poczuła ulgę, że odległość między nimi się zwiększyła. Byli przecież tak blisko
siebie, ich twarze dzieliły centymetry. Ale nie tylko o to chodziło. Poczuła
też ulgę, że jest w pociągu, w przedziale, gdzie nikt nie mowi jej co ma robić.
Na myśl, że rodzice mogliby zobaczyć tą scenę, purpurowy rumieniec zawitał na
jej policzku. Matka uzałaby, że oboje z Rudolfem są nieokrzesani i źle
wychowani. No bo jak by to być mogło, by zbliżać się na taką odległość do
młodzieńca nie posiadającego żony.
Złośliwy
uśmieszek pojawił się na ustach, na samą myśl, że ktoś taki jak Lestrenge
miałby mieć ukochaną. To zupełnie pozbawione sensu i zwyczajnie śmieszne.
-
Nic ci nie jest? - Z rozmyśleń wyrwał ją cieńki głos, w którym wyraźnie słychać
było zatroskanie. Bellatriks przewróciła teatralnie oczami i spojrzała w
hebanowe pole, na którym to jeszcze przed chwilą pasła się troska. Teraz
została zamieniona na strach, jakby malec spodziewał się kolejnego ciosu.
Ironia tej sytuacji była niemal wyczuwalna w powietrzu.
-
Mnie? To ty właśnie przed chwilą dostałeś ode mnie w twarz - powiedziała z
lekkim rozbawieniem, a gdy chłopiec zmarszczył brwi w geście wspomnienia o
tamtym bólu, dodała szybko: - Niespecjalnie oczywiście. To było przypadkiem.
Rudolf
wpatrywał się jeszcze przez chwilę z niedowierzaniem, a potem odwrócił i cisnął
czarnym materiałem wprost w twarz Bellatriks. Pole widzenia dziewczynki zostało
zakłócone, a niecierpliwe ręce z szybkością starały się wyplątać z sieci szaty.
Gdy to się wreszcie udało, posłała chłopcu ganiące spojrzenie i podniosła się,
trzymając w dwóch palcach materiał.
- Co
to miało być?! - zapytała, zdając sobie sprawę z komizmu tej sytuacji. Rudolf
wybuchnął śmiechem, a ona po chwili – niepewnie – do niego dołączyła. Chwyciła
go za szatę i powaliła na podłogę, po chwili sama się zsuwając. Leżeli i co
jakiś czas, gdy śmiechy umilkały, któreś z nich wydawało spazmatyczny odruch
radości, co powodowało kolejną falę. Bellatriks czuła się dziwnie. Dziwnie
dobrze? Wspaniale? Jeszcze nigdy nie śmiała się z kimś. Ba, ona w ogóle śmiała
się rzadko, a jedynym upustem mógł być grzeczny uśmiech, niczym nie wskazujący
na głębsze rozbawienie. W przeciwnym razie, rodzice uznaliłyby to za
niestosowne. W domu Black'ów mało rzeczy było stosowne. Można było jedynie
potakiwać. Nie było w nim miejsca na współczucie, żal, śmiech ani płacz. Nawet
płacz nie był dozwolony. Dopiero, gdy po solidnej lekcji posłuszeństwa
wewnętrznie umierało się z bólu, można było pozwolić sobie na łzę. Reszta była
tłumiona w najdalszych zakamarkach duszy, wyciskając na niej piętno, które już
nigdy nie miało być zapomniane.
Bellatriks
na dźwięk wspomnień dziecięcych lat przestała się śmiać i poczęła niecierpliwie
gnieść w rękach kawałek materiału, ktory Rudolf na nią rzucił. W końcu
podniosła całość i przyjrzała się mu z uwagą.
- Co
to jest? - spytała ciekawsko, udając, że łza, która spłynęła jej po policzku również
była wspomnieniem dawnego życia. Nie mogła dać po sobie poznać żadnego bólu. To
mogłoby sprawić, że Rudolf zacząłby jej współczuć. Nienawidziła tego. Po
prawdzie współczuła jej tylko siostra, Narcyza i właśnie dlatego nie chciała,
by ktokolwiek to robił. Pokazywało to własną ułomność i słabość, nigdy
zrozumienie. To na Bellatriks rodzice nakładali największy nacisk, jaką na tą
najstarszą, a jednocześnie każdorazowo najgorszą.
- To
szata, którą mamy założyć przed dojazdem do Hogwartu. A to już niedługo,
więc... - uśmiechnął się, a dziewczynka poczuła gwóźdź, który wbił jej się do
umysłu przez własną głupotę. Wyszła na niemądrą, nie wiedząc tak oczywistej
rzeczy.
-
Ah, no tak – wymamrotała i wstała z posadzki. Teraz wydawała jej się tak
przygnębiająco zimna, że dosłownie czuła
lód, przedostający się żyłami do kolejnych organów i powodujący ich całkowite
odmrożenie. Strząsnęła z siebie to niewygodne uczucie i podeszła do drzwi
przedziału.
-
Idę się przebrać – oznajmiła i odsunęła przegrodę, która gładko się przesunęła,
pozostawając prawie bezgłośną. Bellatriks uśmiechnęła się pod nosem z własnego
udanego zaklęcia i pomaszerowała do łazienki z myślą, że już za niedługo ujrzy
wysokie wieże Hogwartu.
***
Zamek
był najcudowniejszą budowlą, jaką w życiu Bellatriks widziała. Przy nim, ich
ogromny dwór Black'ów wydawał się zaledwie klatką dla ptaków. A Hogwart był
słodką wolnością o którą każde stoworzenie tak ciężko zabiega.
W momencie, gdy Bellatriks zatracała się
w pięknie zamku, jak z pod ziemi wyrósł przed nią krępej budowy mężczyzna,
który jedno oko miał skierowane w jej stronę, natomiast drugie krążyło gdzieś w
przestrzeni wspomnień. Dziewczynka zastanawiała się, jaką przeszłość może mieć
ten ów czarodziej, zważywszy na swój – jakby to matka delikatnie określiła –
nieatrakcyjny wygląd. Może to z biegiem lat, w trakcie ciężkiej pracy, utracił
swoje siły witalne i wygląd, pozostawając jedynie cieniem swojej dawnej
postaci.
Pomarszczona
twarz, niczym u starej ściany, z której sypie się tynk i tapeta, pozostawiając
plisy w różnych miejscach, uśmiechnęła się szyderczo i ukazała niesymetryczne i
zepsute zęby. Bellatriks zrobiła na ten widok minę zniesmaczenia, ale zaraz się
opanowała, bojąc się wiszącej nad nią kary. Dawne przyzwyczajenia ciężko jest
zmienić w ciągu zaledwie paru godzin podróży.
-
Pierwszoroczne bachory, za mną! - wykrzyknął głosem, który niczym but miażdżący
muchę, zepsuł słuch Bellatriks. Poczuła ukłucie i chwyciła się za ucho, ale
wkrótce posłusznie, z resztą innych uczniów, którzy wkrótce mieli zostać jej
przyjaciółmi, ustawiła się koło wielkiej łodzi, zrobionej z ciemnego drewna.
Woda była przejrzysta i kusząca, odbijając światło księżyca. I wtedy poczuła na
sobie czyiś wzrok, nie, nie takie zwykłe patrzenie bez celu – on przepalał jej
duszę na wylot i sprawiał, że poczuła się obnażona, a co gorsza – nie czuła się
z tym źle. Ostrożnie odwróciła onyksowe oczy w stronę podglądacza i zobaczyła
człowieka, który już na zawsze miał odmienić jej życie. Stał w świetle latarni,
delikatnie się o nią opierając. Był całkiem sam, jakby inni uczniowie byli
niegodni jego spojrzenia. Zalany światłem, które sprawiało, że twarz chłopca
wydawała się jeszcze jaśniejsza, jakby opruszona śniegiem, który nigdy miał nie
stopnieć. Czarne włosy opatulały męską twarz, połyskując w blasku gwiazd i
tworząc niemal widoczną aureolę.
W momencie, gdy Bellatriks udało się
odciągnąć wzrok od chłopca, myślami wciąż krążyła niczym satelita, w kosmosie,
jakim były jego oczy. Nie mogła skupić się nawet wtedy, gdy Rudolf opowiadał
jej jakąś bardzo śmieszną historię wyższych lotów - a przynajmniej miała takową
być. Ona jednak zupełnie nie zwracała uwagi na otaczające ją zjawiska i może
dlatego nie spostrzegła kałuży błota, przez które właśnie przechodziła szybkim
krokiem. Chwila nieuwagi i już runęła prosto na ziemię, zagrożenie wyczuwając
już po fakcie. Ból również doszedł w zwolnionym tempie, jakby ktoś włączył inny
tryb reakcji. Gdy zdała sobie sprawę, że leży z twarzą w błocie, a inni zapewne
śmieją się z niej aż do granic czerwoności, poczuła wściekłość. Jeszcze nigdy
nie czuła się tak zażenowana i upokorzona i to w dodatku przez własną nieuwagę.
Kropelki brązowej konzystencji kapały również z dumą, która teraz została mocno
okaleczona.
Bellatriks
spróbowała się podnieść, ale tym aktem desperacji tylko pogorszyła swoją obecną
sytuację, ślizgając się na lodzie niczym pijana tancerka. I w momencie, gdy
stwierdziła, że przyjdzie jej tylko czekać, aż krępej budowy mężczyzna, pomoże
jej wstać, jeśli będzie można to tak nazwać, ktoś położył zimną dłoń na jej
plecach. Spazmatyczne odruchy dreszczy i chłodu przedostały się do każdej
komórki ciała i – co dziwniejsze – rozpaliły każdy organ.
-
Pomogę ci – powiedział głos dochodzący zza jej barków. W normalnej sytuacji pewnie
rozpłynęłaby się nad kuszącym tonem, jednak w owej, niezręcznej, tylko
zacisnęła z wściekłości pięść.
-
Nie potrzebuję pomocy – wysyczała, starając się włożyć w te słowa jak najwięcej
jadu. Włosy opadały jej na oczy i była za to wdzięczna losowi, bo w przeciwnym
wypadku, onyks zdradziłby jej nieporadność, ukrytą, jak za mgłą furii.
-
Każdy czasem jej potrzebuje – odpowiedział łagodnie i Bellatriks mogła niemal
zobaczyć jego uśmiech, malujący się gdzieś na twarzy. Dziewczynka zastanawiała
się czy ktoś o tak ujmującym głosie, może być równie piękny. Chęć ujrzenia
chłopca stała się tak silna, że wkrótce potem niechętnie odwróciła umorusaną
twarz i spojrzała na ,,wybawcę". Serce podskoczyło jej do gardła,
sprawiając, że przez chwilę miała ochotę je wypluć i ofiarować na talerzu
chłopcu. To był ten sam czarnowłosy, którego jeszcze chwilę temu widziała przy
latarni. Teraz jednak całą uwagę skupiła na jego oczach. Były niczym kamienie
na dnie rzeki, pięknie połyskujące w jej blasku. I aż się prosiły, aby je wyłowić.
Ku
swojemu własnemu zdziwieniu, jak zahipnotyzowana przyjęła pomoc chłopca i
ułożyła drżącą, małą dłoń na jego potężnej. Chłód po raz kolejny wywarzył
drzwiczki i zajął każdą część jej ciała, ale teraz dziewczynka była skupiona na
zupełnie innym uczuciu. Nie zdążyła się jednak w nim zatracić, bo ktoś zaczął
krzyczeć, ale ona nie rozumiała słów, to było jak po drugiej stronie lustra. W
końcu poczuła, że ów chłopiec ciągnie ją mocno za rękę, a po chwili była już w
pozycji stojącej.
- Co
się tu dzieje?! No już, przesuńcie się! - głos tego mężczyzny rozpoznałaby
wszędzie. Oko umieszczone w zmarszczonej klatce ze skóry wpartywało się z
nienawiścią we wszystkich uczniów, a potem spoczęło na Bellatriks.
-
Nic się nie stało – powiedziała jakaś dziewczynka, wychodząc z szeregu, metr
przed Bellą. Panna Black była jej bardzo wdzięczna za wyręczenie, ponieważ sama
nie była w stanie udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Obróciła się w
poszukiwaniu swojego wybawcy, ale on zniknął równie szybko, jak się pojawił.
Pomarszczony
mężczyzna kiwnął z niedowierzaniem głową, a potem poszedł sobie, krzycząc do
dzieci na przodzie, by się ruszały i wsiadały do łodzi.
-
Jestem Jane Rowle, a ty? - spytała dziewczynka, odwracając głowę i ukazując
oczy w odcieniu sadzy. Uśmiechnęła się sympatycznie, ujawniając rząd białych
zębów, jakby dopiero co potraktowała je solidnie szczoteczką i patrzyła
wyczekującym wzrokiem na odpowiedź.
-
Bellatriks Black. Dziękuję, no wiesz... za tamto. - Jane kiwnęła głową i
niespodziewanie chwyciła Bellę pod ramię. Ta prawie uskoczyła, w porę zdając
sobie sprawę, że jest to gest przyjaźni. Uśmiechnęła się więc najmilej, jak
tylko potrafiła w takiej osobliwej sytuacji i w tym momencie podbiegł Rudolf,
pytając, czy wszystko w porządku. Onyksowooka przerwóciła teatralnie oczami, a
chwilę potem obie dziewczynki wymieniły znaczące spojrzenia. I wtem Jane nagle
wyparowała:
- Na
imię ma Tom. Tom Riddle – Czarnowłosa zmarszczyła brwi, udając, że jej myśli
nie krążą wokół jej wybawcy, niczym planety wokół Słońca.
-
Co?
Nowa
koleżanka wybuchnęła spazmatycznym śmiechem i ułożyła obie dłonie przy ustach.
Przysunęła twarz na kilka centymetrów od Bellatriks i wpompowała jej tą
informację, niczym powietrze do balonika.
-
Ten, który ci pomógł – szepnęła na ucho, a Bella przygryzła język, by nie
krzyknąć. Karmazynowa substancja pociekła strużką do gardła, co spowodowało
chęć wymiotów. Machnęła jednak tylko ręką w geście obojętności, udając, że ta
informacja ją obeszła i ściekła po niej jak deszcz po rynnie. Jednak w wnętrznościach
dziewczynki parowało niczym w kotłowni, każdy organ domagał się kolejnego spotkania, a umysł projektował
najznamienitsze sceny z udziałem Riddle'a.
Przed
Jane, prawie nieznaną jej osobą, Bellatriks udała, że wcale jej nie obchodzi,
jak ma na imię jej wybawca, pomimo, że od tego momentu, Tom stało
się jej ulubionym.
***
Wybaczcie,
nie było notki przez przeszło 4 miesiące, a ja jeszcze serwuję Wam takie gówno.
Bardzo przepraszam, nie wiem co powinnam zrobić lub powiedzieć. Tak mi głupio... Wasze blogi od tego momentu będę czytać w
miarę regularnie, także proszę pozostawiać powiadomenia. A teraz pozostaję mi
tylko dać nową notkę do oceny i liczyć, że nie ,,zjedziecie" jej po
całości : )
Pozdrawiam,
Sweetness